Rimmel Wonder’Bond Lash Filler + Hyaluronic tusz do rzęs
Szczerze mówiąc, moje naturalne rzęsy są całkiem ładne. Nie są ani za krótkie, ani przesadnie rzadkie. Ale kiedy patrzę na swoje zdjęcia, mam wrażenie, że… nie mam rzęs wcale. Może to przez to, że wokół coraz więcej osób nosi doklejane rzęsy — oko od razu wydaje się wtedy bardziej wyraziste. Ja jednak chciałabym uzyskać ten efekt w bardziej naturalny sposób – po prostu dzięki dobremu tuszowi więc sięgnęłam po Rimmel Wonder’Bond Lash Filler.
Opakowanie wygląda elegancko i nowocześnie – smukła, połyskująca tubka w odcieniach fioletu przyciąga wzrok. W dłoni leży wygodnie, a po odkręceniu od razu czuć, że formuła ma idealną gęstość. Nie jest sucha, nie tworzy grudek, ale też nie spływa ze szczoteczki. Kremowa, elastyczna konsystencja pięknie otula rzęsy, a sama aplikacja jest przyjemna i szybka. Silikonowa szczoteczka ma delikatnie zakrzywiony kształt, dzięki czemu idealnie dopasowuje się do oka i sięga nawet po najkrótsze rzęsy w kącikach. Każde pociągnięcie rozdziela rzęsy, nadając im objętość i długość, bez efektu ciężkości.
Formuła maskary została wzbogacona o kwas hialuronowy i serum bondingowe z biotyną. Kwas hialuronowy nawilża włoski, dzięki czemu są elastyczne i mniej podatne na łamanie, a biotyna wzmacnia je od nasady po końce. Lubię, kiedy kosmetyk kolorowy idzie w parze z pielęgnacją – wtedy mam wrażenie, że makijaż nie tylko upiększa, ale też realnie dba o kondycję. I tutaj dokładnie tak to działa. Po dwóch tygodniach zauważyłam, że rzęsy są jakby bardziej odżywione, dłuższe, jak po odżywkach do rzęs, ale tych zawsze zapominam aplikować, więc cenię sobie składniki pielęgnujące w tym tuszu. To kosmetyk, który świetnie wpisuje się w trend „smart beauty”, gdzie makijaż spotyka się z pielęgnacją.
Sam efekt na rzęsach? Zdecydowanie na tak. Już przy pierwszej warstwie widać różnicę – rzęsy są uniesione, ciemne i wyraźnie wydłużone. Pigment jest głęboki, czarny i intensywny. Formuła pięknie się buduje – można dodać drugą warstwę, aby uzyskać efekt mocniejszy, bardziej teatralny, ale wciąż bez efektu sklejenia. Rzęsy zachowują lekkość, nie tworzą się grudki, a spojrzenie pozostaje otwarte i świeże przez cały dzień.
Maskara utrzymuje się na rzęsach przez wiele godzin – bez osypywania, rozmazywania i odbijania na powiekach. Nawet po długim dniu nie wymaga poprawek. Tusz nie podrażnia, nie szczypie i nie powoduje łzawienia nawet przy długim noszeniu, co w moim przypadku jest ogromnym plusem. A przy demakijażu schodzi zaskakująco łatwo – wystarczy odrobina płynu micelarnego, żeby dokładnie ją zmyć, bez tarcia i bez utraty rzęs. Dla mnie to duży plus, bo mniej mechanicznego pocierania to mniejsze ryzyko osłabienia włosków.
Plusy:
– głęboki, czarny pigment,
– efekt gęstych i rozdzielonych rzęs,
– lekka, kremowa konsystencja,
– trwałość bez osypywania,
– pielęgnująca formuła z kwasem hialuronowym i biotyną.
– łatwy demakijaż,
– silikonowa szczoteczka,
– piękne opakowanie.
Minusy:
– brak.
Cena około 23 zł
Tusz pochodzi z pudełka z kosmetykami Pure Beauty edycja SUNSET DREAMS
Komentarze
Prześlij komentarz
- Każdy komentarz jest dla mnie osobistą motywacją
-Jeżeli chcesz zaobserwuj, rewanżuje się, ale chciałabym, żeby moi obserwatorzy odwiedzali czasem mój blog.